niedziela, 4 kwietnia 2010

Wykopaliska 19

Tym razem będzie międzynarodowo. Zaczniemy za zachodnią granicą, a skończymy w RPA.

Pantha du Prince

Generalnie nie słucham techno, minimalu ani innych gatunków kojarzonych z niemiecką stolicą. Nie z powodu uprzedzeń, ale z braku czasu i wiedzy na temat tamtejszej sceny. Możliwe, że czekałem na moment, kiedy ktoś/coś zachęci mnie do spenetrowania berlińskiej sceny technicznej. Kimś takim może być  ukrywający się pod pseudonimem Pantha du Prince Hendrick Weber. Po jego najnowszą płytę sięgnąłem w ramach przygotowań do tegorocznego Taurona. Black Noise w ciągu pierwszego tygodnia odnotowało w moim last.fm ponad 80 odtworzeń, co biorąc pod uwagę średnią długość utworu plasującą się pomiędzy 6 a 8 minut, jest bardzo dobrym wynikiem. Muzykę Niemca zwykło się określać barokowym techno, czy też techno z barokowymi aranżacjami. Coś w tym jest, ale dla mnie to po prostu rewelacyjne wykorzystanie wszelakich przeszkadzajek, dzwoneczków i innych mniej lub bardziej przetworzonych źródeł dźwięku do zbudowania bajkowego klimatu, któremu równie blisko do minimalu co do ambientu, czy gitarowych eksperymentów spod znaku Fennesza. Na tle innych technicznych producentów Webera wyróżnia również to, że jego muzykę można bez większych nadużyć określić jako prawdziwie piękną. Gęstym tłem oplata delikatne, miarowe beaty, tworząc z każdego z utworów małe dzieło sztuki.

Posłuchajcie sami:




Die Antwoord



Die Antwoord to dla mnie zespół zagadka. Zagadka dlatego, że trudno mi powiedzieć dlaczego mi się podobają. Trudno mi również stwierdzić czy traktować ich poważnie czy jako kolejny youtubowy żart. Za każdą z opcji jest szereg argumentów. Pokrótce wygląda to tak.



Pan w bokserkach z okładką jednego z albumów Pink Floyd, filigranowa blondynka o anielskim głosie rzucająca fuckami na lewo i prawo, Dj Hi - Tek robiący beaty na swoim "pisikompjuter" i teksty przypominające rodzimy Nagły Atak Spawacza. Czy to może się podobać? Okazuje się, że tak. Dlaczego? Dlatego, że beatów Hi-Teka nie powstydziłby się Hudson Mohawke. Dlatego, że teledyski Die Antwoord mogłyby powalczyć na Camerimage. A przede wszystkim dlatego, że jest to zespół prawdziwie dziwny. Może to różnice kulturowe (w końcu RPA jest bądź co bądź krajem dla nas egzotycznym), ale nawet różnice kulturowe nie wytłumaczą najstarszego na świecie chorującego na progerię, przebranego za ninję i wywijającego mieczem samurajskim.



sobota, 3 kwietnia 2010

Gorillaz WTF?


Interesując się muzyką w powiedzmy "profesjonalny" sposób wydawało mi się, że co nieco już wiem o tym jak to wszystko funkcjonuje w wielkim muzycznym świecie. Przynajmniej wydawało mi się, że potrafię rozpoznać dobrą płytę, nawet wtedy kiedy mi się ona nie podoba. Okazuje się, że to wcale nie takie łatwe. 

Kiedy usłyszałem, że Damon Albarn znowu wydaje pod szyldem "najsłynniejszego animowanego zespołu świata" (sic!), ucieszyłem się, bo Demon Days było całkiem niezłe, debiut zresztą też. Ale, że Gorillaz nigdy nie było moim muzycznym bóstwem, do płyty podchodziłem raczej ze spokojem.. 

Plastic Beach dotarło do mnie kilka dni przed premierą i recenzjami i potwornie mnie rozczarowało. Płyta sobie grała, a ja kompletnie nie zwracałem uwagi na to co leci z głośników. Po chwili ze zdziwieniem zauważyłem, że przeszło już trzy czwarte albumu, a mi wydaje się jakbym słuchał zlewającego się w całość półgodzinnego muzycznego tła. Współczując Albarnowi nadchodzących recenzji przerzuciłem się na coś innego. 

I tu pojawia się problem. Recenzje wcale nie były złe. Wręcz przeciwnie. Pitchfork nazwał plastikową plażę najlepszym albumem tygodnia (ocena 8,5/10) a Allmusic, Q i Rolling Stone ocenili go na 4-5 w pięciostopniowej skali. Do tego doszedł olbrzymi hype nakręcany wokół płyty i powracającego "najsłynniejszego animowanego zespołu świata" (jakbyśmy ich mieli wiele), audycje radiowe z udziałem Murdoca, teledysk z Bruce'em Willisem, a także oskarżenia o plagiat (akurat chyba bezpodstawne). To wszystko miało zbudować NIESAMOWITĄ, WIELKĄ i WSPANIAŁĄ otoczkę, którą ludzie kupią zamiast muzyki. Bo muzyka oględnie rzecz biorąc jest średnia. Mamy więcej hip-hopu niż dotychczas, więcej featuringów (rekordem jest Stylo gdzie w 4-minutowym utworze śpiewa Damon Albarn, Mos Def i Bobby Womack), niezłą produkcję i potężny ładunek nudy i nijakości. 
Niezależnie od tego czy płytę klasyfikować jako indie, alternatywę czy alternatywny hip-hop Plastic Beach jest płytą przeciętną, jeśli nie słabą. I to zarówno jako nowy album Gorillaz jak i jako nowa płyta wogóle. Brakuje przebojowości, utworów pokroju Feel Good Inc. czy Clint Eastwood. Na płycie wyróżnia się jedynie Stylo, który ma faktycznie szansę zostać następcą wyżej wymienionych, reszta to nudna, zagrana na tę samą nutę papka, której nie urozmaicą ani Snoop Dogg, ani Mos Def, ani nawet Libańska Orkiestra Orientalna. 

Jeszcze o "najsłynniejszym animowanym zespole świata". To co kiedyś wyróżniało Gorillaz to świetne, animowane teledyski. Pierwszy z nowej płyty (Stylo) jest świetny, pojawia się w nim Bruce Willis, samochody z amerykańskich filmów drogi lat 70-tych i ogólnie jest fajnie. Czego jest najmniej? Animacji.

Damon Albarn na Plastic Beach porusza różne ważkie tematy, takie jak ekologia czy konsumpcjonizm. Plastic Beach to jeden z najlepiej skonstruowanych i najintensywniej reklamowanych muzycznych produktów ostatnich lat.

NIE POLECAM