czwartek, 27 marca 2008

Audycja 27.03 odwołana

Z przykrością informuję, że audycja 27.03 się nie odbędzie z powodów zdrowotnych. Za tydzień wszystko powinno wrócić do normy.

poniedziałek, 24 marca 2008

Hooverphonic "The President Of The LSD Golf Club"













  1. "Stranger"
  2. "50 Watt"
  3. "Expedition Impossible"
  4. "Circles"
  5. "Gentle Storm"
  6. "The Eclipse Song"
  7. "Billie"
  8. "Black Marble Tiles"
  9. "Strictly Out of Phase"
  10. "Bohemian Laughter"


Po wydaniu dwa lata temu dwupłytowego albumu (No) More Sweet Music grupa Hooverphonic powraca z nową płytą. Pierwsze, co zwróciło moją uwagę to dosyć frapujący tytuł „The President Of The LSD Golf Club”. Tytuł ten podobno był przeznaczony na płytę The Magnificent Tree, ale wtedy wytwórnia nie wyraziła na to zgody. Ale dość o tytułach, przejdźmy do muzyki.

Najnowsze dzieło Belgów utwierdza nas w przekonaniu, że zespół wciąż ewoluuje, a ponadto, że ta ewolucja przebiega w bardzo interesującym kierunku. W stosunku do poprzedniczki „The President Of The LSD Golf Club” jest na pewno mniej elektroniczna. Nacisk postawiono na instrumenty żywe. Przez to, że elektronika została odsunięta „na bok” żywych instrumentów przybyło. Oprócz standardowych gitary, basu i perkusji możemy usłyszeć szeroki wachlarz instrumentów klawiszowych, w tym np. klawesyn i zapomniany od dawna melotron. Klawesyn wyróżnia się na całej płycie, głównie w utworach takich jak Expedition Impossible czy The Eclipse song, nadając im bardzo ciekawe, trochę barokowe brzmienie. Natomiast melotron powoduje, że niektóre utwory brzmią, jak żywcem wyjęte z przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych porównywalnie do tych z pierwszej płyty King Crimson. Poprzez skupienie się na żywych instrumentach płyta jest wyjątkowo przystępna, chyba najbardziej z wszystkich dokonań Hooverphonic. Większość utworów ma piosenkowy charakter i właściwie każdą można by było wybrać na singla. Tym razem styl zespołu można porównać raczej do bardzo ambitnego popu albo wręcz pop-rocka niż trip-hopu. Ale nie jest to żaden zarzut, bo takiego „popu” na próżno by szukać w naszych rodzimych stacjach radiowych. Do starszych dokonań zespołu nawiązują tylko dwa utwory, za to wielkim stylu. Kompozycja „Billie” mogłaby spokojnie znaleźć się na pierwszej płycie zespołu i zupełnie nie odstawałaby od niej brzmieniowo. Drugi utwór to kończący płytę, niesamowity „Bohemian Laughter”. Utwór o bardzo stonowanym, niepokojącym klimacie, czym wyróżnia się na tle całego albumu. Dodatkowo Geike Arnaert nie śpiewa tu swoim słodkim, wysokim głosikiem, a głosem bardzo niskim, czasami na granicy szeptu. Na pewno jest to jedna z najlepszych kompozycji w całej karierze zespołu. Cała płyta robi z resztą podobne wrażenie.

Grupa Hooverphonic zafundowała nam wspaniały prezent na koniec zimy, w postaci bardzo wiosennej, żywej płyty. Muzyka zespołu jeszcze nigdy nie była tak wielowarstwowa i interesująca. Oby na nadchodzącej trasie koncertowej wypadła równie efektownie. Płyta ma jeszcze jedną ciekawą właściwość, a mianowicie jest niesamowicie wciągająca, gwarantuję, że po pierwszym przesłuchaniu będziecie słuchać jej w kółko.

środa, 19 marca 2008

Ministry "Cover Up"


















01 - Under My Thumb (The Rolling Stones)

02 - Bang a Gong (T-Rex)
03 - Radar Love (Golden Earring)
04 - Space Truckin' (Deep Purple)
05 - Black Betty (Ram Jam)
06 - Mississippi Queen (Mountain)
07 - Just Got Paid (ZZ Top)
08 - Roadhouse Blues (The Doors)
09 - Supernaut (Black Sabbath)
10 - Lay Lady Lay (Bob Dylan)
11 - What A Wonderful World (Louis Armstrong)
12 - Untitled
13 - Untitled
14 - Untitled


Rok 2008 póki, co jest dla mnie bardzo łaskawy, a to, dlatego, że właściwie z tygodnia na tydzień ukazują się kolejne wartościowe płyty. Na początku stycznia była, świetna, kameralna płyta Steve’a Jansena, potem szalony album grupy The Mars Volta, a w lutym można było cieszyć się najnowszym krążkiem Morcheeby. Marzec zaczął się od nowego wydawnictwa grupy Hooverphonic, a zaraz potem „poczęstował” nas niespodziewanym dziełem Nine Inch Nails. Teraz przyszła kolej na płytę innej industrialnej legendy – grupy Ministry. Najnowsza płyta „Cover Up” jest interesująca z kilku względów. Po pierwsze jest to album składający się w całości z coverów, a po drugie jest to (jeśli wierzyć zapowiedzią Ala Jourgensena) ostatnia płyta zespołu pod szyldem Ministry, a poza tym jest to bardzo udana płyta.

Zespól na swoich poprzednich krążkach prezentował tendencję do stopniowego zaostrzania swojej muzyki i do wplatania dużej ilości trash-metalu do swojego industrialnego brzmienia. Nie ukrywam, że w moim odczuciu nie była to najlepsza decyzja. Z tym większą radością powitałem kiczowate dźwięki syntezatorów otwierające płytę. Grupa w dużej mierze powróciła tu do brzmienia znanego chociażby z płyty Psalm 69. Utwory w większości są bardzo melodyjne, aczkolwiek zdarzają się typowe dla zespołu szybkie tempa z ultraszybką perkusją i miarowo wygrywającą rytm gitarą. Tak jest np. w utworze Roadhouse Blues zaczerpniętym z repertuaru The Doors, gdzie z oryginalnej linii melodycznej nie zostało absolutnie nic, natomiast słowa „Keep your eyes on the Road and your hands upon the wheel” nabierają tu zupełnie nowego znaczenia. Sam dobór utworów powinien być wystarczającym powodem, aby sięgnąć po „Cover Up”. Mamy tu całą śmietankę rocka lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych m.in. Black Sabbath, Deep Purple, ZZ Top, The Doors, The Rolling Stones czy np. Boba Dylana. Jest to niezbity dowód na to, że industrial rock ma swoje korzenie właśnie w starym dobrym hard rocku. Od samego początku słychać, że panowie świetnie czują się w tym repertuarze. Świetnie wypadają nowe wersje utworów takich jak Space Truckin’, w którym Jourgensen na swój sposób próbuje nawet naśladować manierę Iana Gillana z Deep Purple czy Under My Thumb Stones’ów. Najlepsza jednak jest sama końcówka płyty, a konkretnie trzy ostatnie utwory. Pierwszy z nich to Supernaut z repertuaru Black Sabbath, który jest odświeżoną wersją przeróbki z legendarnego już mini albumu 1000 Homo Djs. Zsamplowany głos, który ostrzega nas o propagandzie narkotykowej głoszonej przez muzykę popularną jest fantastyczny(And they all sing the same refrain – it’s fun to take a trip, put acid In your veins). Kolejny utwór to hipnotyczna, transowa wersja Lay Lady, Lay Boba Dylana. Ta transowość daje się tym bardziej zauważyć, dlatego, że przez przeważającą część kompozycji słyszymy wyjątkowo gitarę akustyczną, a nie elektryczną. Na sam koniec pojawia się absolutna perła. Al Jourgensen postanowił również nagrać własną wersję klasyka Louisa Armstronga „What a Wonderful World”. Mówię, że również, ponieważ jest to utwór przerabiany wyjątkowo często i to na wszelkie możliwe sposoby. Takiej wersji, jaka pojawiła się na tym krążku jeszcze nie było. Pierwsza część utworu ma wymiar wręcz kościelny. Jourgensen śpiewa przy akompaniamencie rozstrojonego pianina, a w tle towarzyszą mu bardzo podniosłe dźwięki syntezatorów. Nawet wokal, który nigdy nie był atutem front mana grupy, tutaj brzmi chwilami bardzo podobnie do Armstronga. Tak utwór brzmi przez pierwsze 4 minuty, potem następuje drastyczna zmiana, a zespół serwuje nam bardzo punkową wersję wspaniałego świata. Według mnie to strzał w dziesiątkę, natomiast do tych, którym ten zabieg się nie spodoba skierowane są zapewne dwa bonusy, które są niczym innych jak wyżej opisanym utworem podzielonym na dwie części – wolną i szybką. Ostatnia minuta albumu to jeszcze jeden bonusowy utwór, co, do, którego mam wątpliwości czy Jourgensen był podczas jego nagrywania w pełni władz umysłowych, dlatego też go pominę.

Ministry nagrało świetny album, w którym słychać, że wciąż potrafią grać melodyjnie, rockowo i po prostu dobrze. Dobór utworów do przerobienia lepszy po prostu być nie mógł. Szkoda tylko, że więcej nie usłyszymy nic z tego obozu. Jedyna nadzieja w tym, że Jourgensen założy kolejny zespół, z którym będzie nagrywał równie udane płyty.

piątek, 14 marca 2008

Nine Inch Nails "Ghosts I-IV"












Drugiego marca bieżącego roku bez żadnej zapowiedzi ukazała się najnowsza płyta Nine Inch Nails. Trent Reznor postanowił pójść w ślady Radiohead i umożliwić ściągnięcie swojego najnowszego krążka z Internetu. Za darmo można było zapoznać się z pierwszymi dziewięcioma utworami, a już za pięć dolarów z całością. Natomiast za trzysta dolarów można było zamówić wydanie limitowane składające się m.in. z dwóch płyt Cd, 4 płyt winylowych, książki i innych gadżetów. Jak się okazało był to marketingowy strzał w dziesiątkę, ponieważ wpływy ze sprzedaży po tygodniu wyniosły półtora miliona dolarów. A jaka jest sama płyta?

Po pierwsze i chyba najważniejsze jest w całości instrumentalna, co w przypadku twórczości Nine Inch Nails jest ewenementem. Po drugie płyta powstała w skutek improwizacji, w których oprócz członków zespołu uczestniczyli Atticus Ross oraz gitarzysta King Crimson, Adrian Belew. Nowością jest również to, że muzyka została napisana nie przez Reznora samodzielnie, lecz z pomocą wymienionych muzyków. Po trzecie jest to album bardzo długi – trwa prawie dwie godziny i składa się aż z trzydziestu sześciu utworów. Siłą rzeczy są to utwory krótkie, w granicach 2-3 minut. Płyta z racji swojej długości jest bardzo różnorodna. Pojedyncze utwory mogą przywodzić na myśl niektóre wcześniejsze płyty zespołu, ale większość to jednak coś zupełnie nowego. Mimo tego nowatorstwa w większości kompozycji słychać elementy charakterystyczne dla muzyki Nine Inch Nails. Album w przeważającej części utrzymany jest w dosyć sennym klimacie, jednak pojawiają się też utwory bardzo dynamiczne, które od czasu do czasu ten klimat burzą. Muzycznie mamy tu do czynienia z wariacjami industrialno-elektronicznymi. Począwszy od bardziej rockowych momentów nieco przypominających wczesne płyty zespołu, poprzez bardziej pogmatwane i trudniejsze w odbiorze przypominające ostatnią płytę zespołu „Year Zero”, a skończywszy na bardzo spokojnych, wręcz ambientowych kompozycjach. Płyta przy pierwszym przesłuchaniu może sprawiać wrażenie niespójnej z powodu swojej różnorodności, jednak po kolejnych przesłuchaniach, okazuje się, że to wszystko łączy się w całkiem logiczną całość. Całość dosyć niepokojącą. „Ghosts” można uznać za podróż poprzez twórczość Nine Inch Nails i mimo iż brakuje wokali to pojawiają się tu wszystkie elementy charakterystyczne dla muzyki zespołu – industrialny pazur, skłonność do fortepianowych ballad i niepokojący klimat.

Na pewno nie jest to płyta dla wszystkich, szczególnie nie dla nowych fanów zespołu, ale dla wielbicieli z dłuższym stażem na pewno będzie to miła niespodzianka. Trent Reznor po raz kolejny pokazał, że nagrywając płyty znacznie różniące się od siebie potrafi pozostać wiernym swojemu stylowi, a co najważniejsze wciąż tworzyć świetną muzykę.

czwartek, 13 marca 2008

The Hoovering Ghosts Experience

Tym razem audycja pełna nowości. Najstarszym utworem okazał się kawałek Waiting z koncertów ki Porcupine Tree wydanej…niecaly miesiąc temu… Oprócz tego piorunujący nowy album Nicka Cave’a „DIG!!!, LAZARUS, DIG!!!” i nieco mniej piorunujące dzieło RPWL. W drugiej części natomiast atmosfera była bardzo rozmarzona za sprawą grup Hooverphonic i Goldfrapp. Tą sielankę przerywał tylko od czasu do czasu Trent Reznor wraz ze swoimi duchami, które dziś nawiedziły studio…

Usłyszeliście:

1.Porcupine Tree „Waiting”

2.Rpwl „Masters Of War”

3.Rpwl „Watch Myself”

4.Rpwl “Stranger”

5.Nick Cave & The Bad Seeds “Today’s Lesson”

6.Nick Cave & The Bad Seeds “Night Of The Lotus Eaters”

7.Nick Cave & The Bad Seeds “Albert Goes West”

8.Nick Cave & The Bad Seeds “We Call Upon The Author”

9.Hooverphonic “Sarangi”

10.Nine Inch Nails “Ghosts”

11.Goldfrapp “Little Bird”

12.Nine Inch Nails “Ghosts”

13.Goldfrapp “Cologne Cerrone Houdini”

14.Nine Inch Nails “Ghosts”

15.Goldfrapp “Caravan Girl”

16.Nine Inch Nails “Ghosts”

17.Goldfrapp “Monster Love”

18.Nine Inch Nails “Ghosts”

19.Hooverphonic “Billie”

20.Nine Inch Nails “Ghosts”

21.Hooverphonic “Expedition Impossible”

22.Nine Inch Nails “Ghosts”

23.Hooverphonic “Black Marble Tiles”

24.Hooverphonic “Bohemian Laughter”























A za tydzień nie wiadomo czy audycja się odbędzie, bo święta się zbliżają i różnie może być. Ostateczne informacje pojawią się tutaj.

niedziela, 9 marca 2008

Mgła(The Mist) reż. Frank Darabont


Mgła (The Mist)
reżyseria i scenariusz: Frank Darabont
zdjęcia: Ron Schmidt
muzyka: Mark Isham













Jako fan Stephena Kinga w sobotę udałem się do kina na premierę filmu Mgła, który jest adaptacją pewnego opowiadania tegoż autora. Film zapowiadał się bardzo dobrze z kilku powodów, po pierwsze Mgła to jedno z moich ulubionych opowiadań Kinga, a po drugie Frank Darabont, który stanął za kamerą ma na koncie już dwie bardzo udane adaptacje tego autora (Skazanych Na Shawshank i Zieloną Milę). Wątpliwości budził fakt, że te dwie ekranizacje to raczej filmy obyczajowe, natomiast Mgła jest horrorem z krwi i kości. Zanim powiem, co z tego wyszło, może krótkie streszczenie fabuły. Pewnego dnia, w małym miasteczku gdzieś na amerykańskiej prowincji pojawia się mgła. Grupka ludzi zostaje uwięziona w supermarkecie, podczas robienia zakupów. Uwięziona, dlatego, że we mgle coś jest. Wiadomo tylko tyle, że osoby, które zdecydowały się opuścić sklep chwilę po wyjściu zaczynają przeraźliwie krzyczeć, po czym bardzo szybko milkną. Taką fabułę nakreślił Stephen King na kartach swojego opowiadania. Frank Darabont kilka wątków pominął za to kilka rozwinął. Jednak pominięcie niektórych mniej ważnych fragmentów nie zubożyło filmu, a rozwinięcie innych nadało filmowi dodatkowe znaczenie.

Darabont postanowił zrobić z opowiadania Kinga coś więcej niż zwykły horror, postawił widza przed pytaniem - co jest straszniejsze: potwory, które zagrażają życiu bohaterów zamkniętych w supermarkecie, czy fanatyzm religijny, który jak się okazuje również może być zabójczy. Różnica polega na tym, że monstra znajdują się poza sklepem i istnieje nadzieja, że nie dostaną się do środka, natomiast chorobliwa religijność rozprzestrzenia się wewnątrz za pośrednictwem „proroka” – pani Cormady(Marcia Gay-Harden) szukającej na każdym kroku ofiary, którą można byłoby złożyć Bogu. Reprezentantem „zdrowego rozsądku” jest David Drayton (Thomas Jane), który za wszelką cenę próbuje zapewnić bezpieczeństwo ludziom wokół niego, a w szczególności swojemu synowi. Reżyser z socjologicznego punktu widzenia analizuje zachowanie ludzi w sytuacji kryzysowej. Widzimy, że w takim momencie charyzmatyczny lider, który znajdzie jakiekolwiek wytłumaczenie sytuacji choćby tak niedorzeczne jak kara za nasze grzechy, może zgromadzić wokół siebie grono wyznawców, którzy z braku nadziei stopniowo popadają w taki sam fanatyzm jak ich guru. Najbardziej przerażające jest to, że o ile potwory są w naszym współczesnym życiu fikcją, a widz podchodzi do nich z dystansem to chorobliwa religijność jest bardzo realna i możemy doświadczyć jej na co dzień, szczególnie w małych, zamkniętych na obcych społecznościach amerykańskiej prowincji. O jej sile świadczy to, że nawet śmierć przywódcy niekoniecznie rozproszy wyznawców, ponieważ w takim przypadku ktoś inny „natchniony” może przejąć ster. Bardzo trafna jest wypowiedź Ollie’go(Toby Jones), który mówi, że religię i politykę wymyśliliśmy po to, aby usprawiedliwić zabijanie się nawzajem.

Pod koniec filmu, gdy wydaje nam się, że najgorsze mamy już za sobą, reżyser serwuje nam szokujące zakończenie. Darabont zmienił książkowe otwarte zakończenie na jeden z najbardziej dramatycznych finałów, jaki miałem okazję zobaczyć w kinie. Nawet Stephen King entuzjastycznie odnosił się do pomysłu autora ekranizacji. Fabuła filmu owszem została zmieniona w stosunku do pierwowzoru, ale sceny, które pozostały są dokładnym obrazem opisów książkowych, szczególnie sceny początkowe i te tuż przed zakończeniem. Od bardzo dobrej strony pokazali się aktorzy grający główne role, co w ekranizacjach Kinga nie zdarza się zbyt często. Thomas Jane dowiódł, że po roli w filmie Punisher gdzie swoją grą przypominał raczej Arnolda Schwarzeneggera w Terminatorze potrafi również pokazać emocje, natomiast rola Marcii Gay-Harden to po prostu mistrzostwo.

Frank Darabont po raz trzeci udowodnił, że jest najlepszym ekranizatorem Stephena Kinga, dodatkowo pokazał, że wprowadzając, czasami znaczne ,zmiany(zakończenie) można pozostać wiernym oryginałowi.

piątek, 7 marca 2008

Sneaker Pimps of the 70s

Kolejny raz udało mi się spełnić wszystkie obietnice, w pierwszej części królowały utwory z lat siedemdziesiątych, mniej lub bardziej znane. Oprócz tego posmakowaliśmy trochę akustycznego występu Porcupine Tree ze sklepu płytowego w Orlando. W drugiej części pojawił się brytyjski zespół Sneaker Pimps, który obok Massive Attack, Tricky’ego i Portishead znacznie przyczynił się do rozwoju trip-hopu. Wystąpiły drobne problemy z godziną nadawania, ale w przyszłym tygodniu już wszystko powinno być w porządku i audycja zacznie się o godzinie 21 w czwartek i tak już zostanie.

Usłyszeliście:

1.Nine Inch Nails „4 ghosts I”

2.Porcupine Tree “Even Less”

3.Deep Purple “Speed King”

4.Jethro Tull “Minstrel In The Gallery”

5.Il Balletto Di Bronzo “Primo Incontro”

6.Bloodrock “D.O.A.”

7.Eloy “Daybreak”

8.Pink Floyd “Sheep”

9.Sneaker Pimps “Low Place Like Home”

10.Sneaker Pimps “Six Underground”

11.Sneaker Pimps ”Becoming X”

12.Sneaker Pimps “Spin Spin Sugar”

13.Sneaker Pimps “Half Life”

14.Sneaker Pimps “Low Five”

15.Sneaker Pimps “Destroying Angel”

16.Sneaker Pimps “Kiro Tv”

17.Sneaker Pimps “Small Town Witch”

18.Sneaker Pimps “Maidez”

19.Sneaker Pimps “The Fuel”

20.Sneaker Pimps “Grazes”






























A za tydzień dużo nowości, m.in. Goldfrapp, Hooverphonic oraz Trent Reznor i jego duchy, zapraszam

czwartek, 6 marca 2008

Dive Deep with Fish

Na Początek krótki opis mojej audycji z zeszłego tygodnia, kolejne mam nadzieję będą dłuższe.

Tym razem wszystkie obietnice spełnione, był i Amplive z remixami Radohead i Pieprz i Wanilia, a na dodatek nowy Fish i trochę nowej Morcheeby. Od przyszłego tygodnia audycja w czwartki o 21.

Usłyszeliście:

1.Fish "Arc Of The Curve"

2.Pure Reason Revolution "Bright Ambassadors Of Morning"

3.Fish "Square Go"

4.Fish "Miles De Besos"

5.Fish "Zoe 25"

6.Neil Young "No Hidden Path"

7.Fish "Manchmal"

8.Amplive "Faustz"

9.Amplive "Weird Fishez"

10.Amplive "All I Need"

11.Amplive "15 Stepz (feat. Codany Holiday)"

12.Mo'Horizons "Morning Bay"

13.Brenda Fassie "Vul'indlela"

14.Abdullah Ibrahim "Ishmael"

15.The Dining Rooms "No Problem"

16.David Axelrod "The Human Abstract"

17.Morcheeba "Hemphasis"

18.Morcheeba "Blue Chair(feat Judy Tzuke)"

19.Morcheeba "Washed Away (feat Thomas Dybdahl)"















A za tydzień coś starszego i progresywnego bo ostatnio jakoś lata 70 zaniedbałem, oprócz tego fragmenty akustycznego Porcupine Tree i wersja rozszerzona. Od przyszłego tygodnia audycja zmienia termin będziemy się spotykać w czwartki o 21

zapraszam