poniedziałek, 24 marca 2008

Hooverphonic "The President Of The LSD Golf Club"













  1. "Stranger"
  2. "50 Watt"
  3. "Expedition Impossible"
  4. "Circles"
  5. "Gentle Storm"
  6. "The Eclipse Song"
  7. "Billie"
  8. "Black Marble Tiles"
  9. "Strictly Out of Phase"
  10. "Bohemian Laughter"


Po wydaniu dwa lata temu dwupłytowego albumu (No) More Sweet Music grupa Hooverphonic powraca z nową płytą. Pierwsze, co zwróciło moją uwagę to dosyć frapujący tytuł „The President Of The LSD Golf Club”. Tytuł ten podobno był przeznaczony na płytę The Magnificent Tree, ale wtedy wytwórnia nie wyraziła na to zgody. Ale dość o tytułach, przejdźmy do muzyki.

Najnowsze dzieło Belgów utwierdza nas w przekonaniu, że zespół wciąż ewoluuje, a ponadto, że ta ewolucja przebiega w bardzo interesującym kierunku. W stosunku do poprzedniczki „The President Of The LSD Golf Club” jest na pewno mniej elektroniczna. Nacisk postawiono na instrumenty żywe. Przez to, że elektronika została odsunięta „na bok” żywych instrumentów przybyło. Oprócz standardowych gitary, basu i perkusji możemy usłyszeć szeroki wachlarz instrumentów klawiszowych, w tym np. klawesyn i zapomniany od dawna melotron. Klawesyn wyróżnia się na całej płycie, głównie w utworach takich jak Expedition Impossible czy The Eclipse song, nadając im bardzo ciekawe, trochę barokowe brzmienie. Natomiast melotron powoduje, że niektóre utwory brzmią, jak żywcem wyjęte z przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych porównywalnie do tych z pierwszej płyty King Crimson. Poprzez skupienie się na żywych instrumentach płyta jest wyjątkowo przystępna, chyba najbardziej z wszystkich dokonań Hooverphonic. Większość utworów ma piosenkowy charakter i właściwie każdą można by było wybrać na singla. Tym razem styl zespołu można porównać raczej do bardzo ambitnego popu albo wręcz pop-rocka niż trip-hopu. Ale nie jest to żaden zarzut, bo takiego „popu” na próżno by szukać w naszych rodzimych stacjach radiowych. Do starszych dokonań zespołu nawiązują tylko dwa utwory, za to wielkim stylu. Kompozycja „Billie” mogłaby spokojnie znaleźć się na pierwszej płycie zespołu i zupełnie nie odstawałaby od niej brzmieniowo. Drugi utwór to kończący płytę, niesamowity „Bohemian Laughter”. Utwór o bardzo stonowanym, niepokojącym klimacie, czym wyróżnia się na tle całego albumu. Dodatkowo Geike Arnaert nie śpiewa tu swoim słodkim, wysokim głosikiem, a głosem bardzo niskim, czasami na granicy szeptu. Na pewno jest to jedna z najlepszych kompozycji w całej karierze zespołu. Cała płyta robi z resztą podobne wrażenie.

Grupa Hooverphonic zafundowała nam wspaniały prezent na koniec zimy, w postaci bardzo wiosennej, żywej płyty. Muzyka zespołu jeszcze nigdy nie była tak wielowarstwowa i interesująca. Oby na nadchodzącej trasie koncertowej wypadła równie efektownie. Płyta ma jeszcze jedną ciekawą właściwość, a mianowicie jest niesamowicie wciągająca, gwarantuję, że po pierwszym przesłuchaniu będziecie słuchać jej w kółko.

Brak komentarzy: