wtorek, 21 czerwca 2011

Wykopaliska 21

Ponad rok po ostatniej odsłonie cyklu trafiłem w końcu na coś co zainspirowało mnie na tyle, żeby się tym podzielić. Nie, żeby przez ostatni rok nic się ciekawego nie działo. Jednak z racji działania różnych czynników innymi odkryciami się nie podzieliłem. Przechodząc do meritum sprawy. 
Będzie dzisiaj patriotycznie. O tym, że polscy producenci dają radę wiadomo nie od dziś. Oczywiście nie wszyscy, ale od pewnego czasu wśród morza chłamu pojawia się coraz więcej perełek, które coraz skutecznie przejmowane są przez zagraniczne wytwórnie (Kuba Sojka, SUPRA1). 
Jednak zdarzają się tacy, którzy wydają w barwach polskich labeli i to w dodatku na winylu. Jednym z nich jest bardzo dobre rokujący młodzieniec z Częstochowy, nagrywający pod szyldem Kixnare.



Jego ksywka to gra słów (kick i snare), która bardzo trafnie odzwierciedla jego muzykę. Dużo jest kicków i werbli, a całość układa się w bardzo kreatywną instrumentalno-hiphopową mieszankę. Są sample, tłuste bity, zagrywki w stylu Flying Lotusa sprzed "Cosmogrammy", a wszystko to świetnie wyprodukowane i połączone ze sobą z pomysłem i polotem. 
Chciałoby się nie rozgraniczać polskich bitmejkerów od zagranicznych, ale nad Wisłą tych wartościowych jest na tyle mało, że trudno nie odnieść wrażenia, iż Kixnare pełni funkcję majaczącej na pustyni oazy. Ale za to jakiej. Jego debiutancki album wydany w barwach polskiego labelu You Know Me Records, ukazał się wprawdzie kilka miesięcy temu, ale wciąż brzmi jak świeży powiew w rodzimej elektronice. Co ważne można go nabyć na dwóch czarnych krążkach, w pięknym rozkładanym wydaniu, co w przypadku takiej muzyki jest bardzo dużym plusem. 
Niezdecydowani mogą całości sobie posłuchać na bandcampie, a potem zdecydować co z tym fantem zrobić. Mi jedno przesłuchanie wystarczyło, aby zamówić winylowy "Digital Garden". No dobra dwa przesłuchania.







Kixnare ostatnio dużo koncertuje (głównie na południu Polski) więc jeśli się postaracie to może na niego traficie. 

sobota, 9 kwietnia 2011

No Hate No Gain czyli Scorn & Submerged @ Krzysztofory


Piątkowy koncert Scorna i Submerged w Krzysztoforach od samego początku zapowiadał się interesująco. Jakiś zawiany młodzieniec o błędnym wzroku w pewnym momencie podszedł do nas i pyta:
-Tak siedzicie w rogu i wyglądacie na narkomanów. Macie jakieś palenie?



Oprócz tego kręciło się sporo długowłosych metalowców, co w Krzysztoforach nie jest pewnie widokiem częstym. Jeszcze ciekawiej było ich zobaczyć, pogujących bez opamiętania do muzyki płynącej z komputerów...
Pomijając godzinne opóźnienie (które zresztą chyba nikogo specjalnie nie zdziwiło) koncerty/sety/live acty były absolutnie miażdżące.
Submerged zmasakrował publiczność swoimi apokaliptycznymi drum'n'bassami generowanymi z maca, małej konsolety i ....gitary basowej. Podczas godzinnego setu zgrabnie lawirował pomiędzy połamanymi i podkręconymi do niebotycznych prędkości bitami i noise'owym tłem, aby występ zakończyć brejkkorową fangą w twarz. Muzyka nie tylko przeszywała trzewia, ale także wprawiała w ruch piwo w plastikowych kuflach i jerzyła włosy na głowie. Jedynie wizualizcje były jakieś nie takie jak trzeba. Niby ekipa Elektro Moon spisała się dobrze jak zwykle, ale bardziej odpowiednie byłyby siekiery, krew, bezczeszczenie zwłok i inne tego typu motywy.

Prawdziwa apokalipsa nastąpiła jednak dopiero po tym jak na scenie pojawił się Mick Harris aka. Scorn. Przez cały koncert nie odrywał rąk od gałek na swojej pokaźnej konsolecie i z lubością, metodycznie niszczył nasze bębenki. Sprawił, że numery z Refuse; Start Fires stały się jeszcze brutalniejsze, co dotychczas wydawało mi się niemożliwe. Było powolnie, ciężko, agresywnie i brutalnie. Klimat udzielił się też publice. Grupka mocno odurzonych metalowców pogowała pod sceną, jeden gość zaliczył kilka bliskich spotkań z wiekową, kamienną podłogą Krzysztoforów, inny koncertowo wyrżnął głową w ścianę. Do zabawy dołączył również Submerged, który w miarę spokojne pogo zamienił w hardcorowy mosh-pit. Oprócz tego wspomógł Scorna na scenie, dodając od siebie jeszcze jedną ścieżkę basu.
O tym jak dotkliwy był muzyczny atak panów Scorna i Submerged świadczył stopniowo wyludniający się parkiet, na którym do końca zostali głównie najwięksi hardcorowcy, którzy nie bali się o swoje uszy/mieli stopery oraz osoby, które z racji odmiennego stanu świadomości nie do końca wiedziały co się dzieje. Warto jednak było trochę swoje bębenki nadwyrężyć.

Po raz kolejny Radiofonii należy się duże uznanie. Aż strach pomyśleć kogo zaproszą na główną imprezę, skoro to był tylko tzw. bifor....