Ponad rok po ostatniej odsłonie cyklu trafiłem w końcu na coś co zainspirowało mnie na tyle, żeby się tym podzielić. Nie, żeby przez ostatni rok nic się ciekawego nie działo. Jednak z racji działania różnych czynników innymi odkryciami się nie podzieliłem. Przechodząc do meritum sprawy.
Będzie dzisiaj patriotycznie. O tym, że polscy producenci dają radę wiadomo nie od dziś. Oczywiście nie wszyscy, ale od pewnego czasu wśród morza chłamu pojawia się coraz więcej perełek, które coraz skutecznie przejmowane są przez zagraniczne wytwórnie (Kuba Sojka, SUPRA1).
Jednak zdarzają się tacy, którzy wydają w barwach polskich labeli i to w dodatku na winylu. Jednym z nich jest bardzo dobre rokujący młodzieniec z Częstochowy, nagrywający pod szyldem Kixnare.
Jego ksywka to gra słów (kick i snare), która bardzo trafnie odzwierciedla jego muzykę. Dużo jest kicków i werbli, a całość układa się w bardzo kreatywną instrumentalno-hiphopową mieszankę. Są sample, tłuste bity, zagrywki w stylu Flying Lotusa sprzed "Cosmogrammy", a wszystko to świetnie wyprodukowane i połączone ze sobą z pomysłem i polotem.
Chciałoby się nie rozgraniczać polskich bitmejkerów od zagranicznych, ale nad Wisłą tych wartościowych jest na tyle mało, że trudno nie odnieść wrażenia, iż Kixnare pełni funkcję majaczącej na pustyni oazy. Ale za to jakiej. Jego debiutancki album wydany w barwach polskiego labelu You Know Me Records, ukazał się wprawdzie kilka miesięcy temu, ale wciąż brzmi jak świeży powiew w rodzimej elektronice. Co ważne można go nabyć na dwóch czarnych krążkach, w pięknym rozkładanym wydaniu, co w przypadku takiej muzyki jest bardzo dużym plusem.
Niezdecydowani mogą całości sobie posłuchać na bandcampie, a potem zdecydować co z tym fantem zrobić. Mi jedno przesłuchanie wystarczyło, aby zamówić winylowy "Digital Garden". No dobra dwa przesłuchania.
Kixnare ostatnio dużo koncertuje (głównie na południu Polski) więc jeśli się postaracie to może na niego traficie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz