sobota, 13 lutego 2010

Wykopaliska 17

Dzisiaj dwie propozycje. Najpierw coś energetycznego, dobrze sprawdzającego się w potrzebie nagłej mobilizacji, lub wyżycia się z powodu przemoczenia butów w błocie pośniegowym. Druga opcja to propozycja na leniwe popołudnie (lub poranek), spotkanie z drugą połówka w romantycznych okolicznościach bądź po prostu na sen. Racjonalnie rozporządzając czasem można sobie tymi dwoma grupami wypełnić cała dobę.

Arms And Sleepers



W przypadku grupy Arms and Sleepers, wypełnienie doby ich muzyką nie będzie takie trudne, gdyż panowie od momentu powstania 4 lata temu nie próżnują i regularnie raczą nas nowymi wydawnictwami. Aktualnie ich dyskografia obejmuje 2 albumy, 5 epek, 1 split i jedno DVD. Kolejne są w planach. Moja przygoda z amerykańskim duetem zaczęła się od płyty Matador, wydanej w ubiegłym roku i również od tej płyty radziłbym zacząć osobom, którym nazwa Arms and Sleepers na razie niewiele mówi. 
Jest to muzyka zdecydowanie nocna. Bazą jest odświeżony trip-hop i ambient, ale tylko z rzadka występujący kanonicznej formie. Urozmaicenia obejmują elementy post-rockowe, jazzowe czy wstawki akustyczne. Całość charakteryzuje senna i leniwa atmosfera, daleka jednak od chill-outów rodem ze składanek Fabryki Trzciny. Niektórzy mówią, że płyta Matador jest po prostu wzruszająca. Trudno się nie zgodzić po przesłuchaniu utworów takich jak The Architekt czy Matador.



Grupa ma chyba najbardziej zagospodarowanego majspejsa jakiego widziałem. Można na nim dużo zobaczyć, usłyszeć, kupić, no i dowiedzieć się, co wcale nie jest takie oczywiste.

Na żywo Arms and Sleepers będzie można zobaczyć w Krakowie i Wrocławiu w maju tego roku.
Strony eventów na last.fm:

Invasion 





















Opcja energetyczna to brytyjska grupa Invasion. Trio, tworzone przez wychodzącego z założenia "przester zawsze na maksa" gitarzysty Marka Stevena, soulowej wokalistki Chan i perkusistki Zel wyglądającej jak nastoletnia emo-metalówa. Największą zaletą zespołu jest kondensacja formy. Utwory trwają średnio po pólłorej minuty,  a debiutancki album The Master Alchemist zamyka się w 21 minutach. Większość utworów zbudowana jest według zasady "szybko i ostro" i brzmi naprawdę dobrze. Muzyka nie jest specjalnie odkrywcza, ale połączenie trashowej gitary z wokalem w stylu Motown Records robi bardzo pozytywne wrażenie i wciąga. Z powodu swojej długości (czy raczej krótkości) przy słuchaniu płyty dobrze sprawdza się opcja repeat. Polecam na zimową depresję.

Pochwalić trzeba również kolażowe teledyski Marka Stevena, świetnie pasujące do twórczości Invasion.



Brak komentarzy: