środa, 15 kwietnia 2009

Wykopaliska 7

Dziś będzie eklektycznie. Trzy zupełnie do siebie niepodobne projekty, same w sobie mieszające wiele różnych gatunków. Ale po kolei.

Black Mountain



Zespół poznałem już jakiś czas temu, kiedy Marcin, goszcząc w mojej audycji przyniósł ze sobą ich płytę. Jednak dopiero ostatnio przesłuchałem cały album i muszę powiedzieć, że byłem pod dużym wrażeniem. Płyta In the Future wydana w zeszłym roku roku brzmi jak połączenie psychodelicznego oblicza grup takich jak The Doors, Led Zeppelin, Pink Floyd i innych gigantów lat siedemdziesiątych. Całość, świetnie wyprodukowana i wzbogacona damskim wokalem dla wszystkich fanów wyżej wymienionych grup będzie bardzo miłym prezentem, a dla innych po prostu dobrą rockową płytą.

Tyrants, jeden z lepszych utworów z płyty w wersji koncertowej
niech nie przestraszy was drwalski wygląd gitarzysty i posągowa postawa wokalistki



Ragana



Ostatnio zainteresowałem się trochę dubem. Może to swierdzenie jest trochę na wyrost, ale na pewno zainteresowałem się polskim zespołem Ragana. W ich przypadku mamy do czynienia z dubem zmieszanym z reggae, które w odpowiednio niewielkich ilościach również czasami mnie zajmuje. Natomiast pomieszanie jednego z drugim w wykonaniu Ragany brzmi bardzo świeżo. Całość została nagrana wyłącznie przy pomocy żywych intrumentów, natomiast dubowe brzmienie albumowi nadała obróbka studyjna. Płyta dostępna jest również na vinylu co jeśli chodzi o polskich wykonawców wciąż niestety jest żadkością. Nie czekać, kupować!

A-a-a-a



płytę na vinylu można kupić tu

Saltillo



Na koniec moje największe odkrycie ostatnich dni czyli Saltillo. Projekt jednoosobowy, ale równie dobrze mógłby robić za całą orkiestrę. Menton J. Matthews III, bo tak naprawdę się nazywa, wydał właśnie płytę pt Ganglion, która jest najlepszym Trip-hopowym albumem od czasu Dummy Portishead. Wbrew pozorom nie ma w moich słowach przesady. O muzyce Saltillo można pisać i pisać ale nie do końca o to chodzi. Radzę po prostu posłuchać. Na zachęte dodam tylko, że oprócz dosyć dużej ilośći zsamplowanych rozmów, powolnych bitów i okazyjnych kobiecych wokali płytę wypełniają partie skrzypiec, wiolonczeli, gitar, perkusji, basu, a nawet banjo nagrane w całości przez autora. Płyta jak na trip-hopowy album jest smutna i trudno się od niej oderwać.

Na zachętę utwór otwierający

A Necessary End


Brak komentarzy: